sobota, 28 grudnia 2013

Ravel - siła piękna i spokoju.

Bardzo długo w ogóle nie brałam pod uwagę zakupu tej figurki. Szczerze mówiąc po prostu nie podobał mi się mimo, że obejrzałam masę jego real fotek. A żeby było śmieszniej, przekonało mnie zdjęcie z aukcji, zdjęcie typowo katalogowe, które jednak otworzyło mi oczy. Kupiłam Ravela i jestem bardzo, bardzo zadowolona.
(1475) Ravel  - figurka autorstwa Susan Carlton Sifton, produkowana w latach 2011-2012 na moldzie Idocus, przedstawia konia dresażowego rasy KWPN (jeszcze jako ogiera bo w 2006 roku został on wykastrowany). Dosiadany przez Steffena Petersa zdobył on w 2009r. tytuł Konia Roku w USA.

Model przedstawia konia w dość statycznej pozie, która mnie kojarzy się z wierzchowcem, czekającym po czyszczeniu na osiodłanie przed treningiem. Jego mięśnie nie są zbyt mocno zaznaczone ale to nie przeszkadza jeśli weźmie się pod uwagę, że koń jest jeszcze nie rozgrzany a po za tym jako ujeżdżeniowiec pewnie nie ma ich aż tak bardzo rozwiniętych.
Dużym atutem Ravela wg mnie jest jego malowanie. Piękna, ciemno gniada maść, o wyjątkowo ładnym odcieniu robi duże wrażenie, a rozjaśnienia na pysku bardzo dodają jej realizmu. Świetnie pomalowane są też kopyta, które wyglądają naprawdę naturalnie i są najlepsze ze wszystkich moich tradków w wersji OF.
Bardzo podoba mi się również jego grzywa i ogon, które wyrzeźbiono niezwykle dokładnie i starannie, przez co są jak prawdziwe.
Reasumując cieszę się, że jednak zdecydowałam się na Ravela bo jest on jedną z najładniejszych moich figurek.









sobota, 2 listopada 2013

Bardzo smutny dzień Wszystkich Świętych.

Dziś wyjątkowo nie będzie o figurkach i nawet najpiękniejsza AR-ka nie była by w stanie przyćmić mojego bólu po stracie najukochańszego towarzysza, przyjaciółki i członka rodziny - Diany.


Zupełnie nie byłam na to przygotowana, a straciłam ją dosłownie w kilka godzin. Jeszcze ok 13-tej byłyśmy na spacerze w lesie. Diana zachowywała się normalnie, była wesoła, biegała, bawiła się. Po powrocie poszła spać a kiedy się obudziła, mama wypuściła ją na podwórko. Długo nie chciała wrócić do domu ( a zdarzało się, że udawała głuchą jak nie chciała wracać) więc poszłam po nią. Leżała i nie chciała się podnieść. W końcu udało mi się namówić ją do powrotu, ale ponieważ to nie było normalne zachowanie, szybko wsiadłam do samochodu i zawiozłam ją do kliniki całodobowej. Musiałam z niej skorzystać ponieważ niestety naszego lekarza nie było na miejscu, wyjechał na groby. Dlaczego moje zwierzaki zawsze chorują w niedziele albo święta?
W lecznicy byłyśmy ok 19-tej gdzie od razu przystąpiono do diagnostyki. Zrobiono USG, pobrano krew. Tylko nie mogę zrozumieć jak to jest, że w klinice całodobowej, która przecież często przyjmuje nagłe wypadki, wyniki badania krwi nie są na cito, tylko dopiero na drugi dzień? W naszej wiejskiej lecznicy wyniki byłyby od razu.
Dianusia dostała kroplówkę i antybiotyk, ale jej stan zaczął się gwałtownie pogarszać. Miała silne bóle brzucha dlatego podano jej też leki przeciwbólowe i rozkurczające.
Niestety, nie reagowała zupełnie na leczenie i ok. godziny 23-ej jej serduszko przestało bić.
Badania wykazały, że była to taka psia SEPSA.
Tak bardzo nie mogę się z tym pogodzić, nie wyobrażam sobie domu bez niej...
Miałam w życiu kilka psów, wspaniałych psów, ale taki jak Diana trafia się chyba tylko raz w życiu. Nazywałyśmy ją Kosmitką, taka była niesamowita.
Kiedy ją kupowałam, w maju 2004 roku, weszłam do kojca, w którym było sześć szczeniąt i właściwie to ona sobie mnie wybrała. Od razu przybiegła w podskokach, wpakowała mi się na kolana, polizała po twarzy i dała do zrozumienia - jesteś moja, jadę z tobą.

Dianka była psem dla moich rodziców, którzy stracili poprzednią suczkę i początkowo mieszkała tylko z nimi. Z opowiadań wiem, że nawet pierwszego dnia w ogóle nie płakała za swoją mamą. Nigdy też nic nie zniszczyła. Jej wszystkie zabawki, od piłeczek, po gumowe do pluszowych, do dziś leżą w koszyczku w jej pokoju. Żadna nie jest nawet nadpruta.
Inną niezwykłą rzeczą było to, że w ciągu dnia wcale nie spała. Calutki dzień była w ruchu i broiła na potęgę. O 19-tej padała i spała do rana, a potem od początku. Była wtedy niezłym diablątkiem.
Kiedy zamieszkaliśmy już wszyscy razem, a zwłaszcza po śmierci taty, bardzo się z Dianusią zaprzyjaźniłyśmy. Wprawdzie ja mam swoją sunię, 14 letnią już Norkę (dziewczyny się nie tolerowały więc nie mogły się spotykać) ale Diana była dla mnie bardziej jak siostra niż pies. To wokół niej toczyło się nasze życie. Zostałyśmy z mamą same, bez naszych facetów, ja nie mam dzieci, więc to ona była taką naszą codzienną radością. Kto mi teraz będzie machał uszkiem jak wyjeżdżam do pracy? Kto będzie witać  gumowym ulubionym jeżykiem, kiedy z niej wracam? Kto będzie pilnował, czy pamiętam, żeby naszykować dla niej biszkopciki jak szykuję kawę i ciasto dla nas? Nie mogę powstrzymać łez.
To zdjęcie z naszego przedostatniego spaceru z czwartku.

Dianusiu, śpij spokojnie. Będzie mi Ciebie bardzo brakowało. [*]

sobota, 26 października 2013

Patagonia Polo Pony

Miałam nie kupować już figurek autorstwa Chrisa Hessa, ale ta była moim marzeniem od dawna. Tylko, że o ile sama jej sylwetka  bardzo mi się podobała, o tyle szczegóły koni OF już nie bardzo. Wpadł mi w oko w zasadzie tylko jeden model, niestety produkowany jako edycja specjalna na Breyerfest w 2008 roku w ilości 1250 egzemplarzy. Wydawało się, że zdobycie go graniczy z cudem. 
I oto, cud się wydarzył i właśnie przyleciała do mnie wymarzona, Patagonia Polo Pony (711038).




Pierwsze wrażenie po wyjęciu z pudełka - jaka ona duża... To mój pierwszy Breyer w skali classic i nie wiem dlaczego myślałam, że będzie wielkości żywicznego Totilasa, a to on wygląda przy niej jak kucyk. 
Drugie co od razu rzuca się w oczy, to przepiękna poza, niezwykle dynamiczna i świetnie oddająca galop konia w czasie meczu polo. Niestety trochę psuje efekt ten kawałek plastiku pod lewym kopytem, który niezupełnie chowa się w podstawkę. Zastanawiam się nawet, czy czegoś z tym nie zrobić.
Inną rzeczą, która  mi nie leży jest maść. Właściwie trudno ją określić. Na "Identify Your Breyer" napisano gniada, ale wg mnie bardziej pasuje myszata ewentualnie jakaś odmiana jeleniej. W każdym razie, ja takiej barwy konia na żywo nigdy nie widziałam. Zdjęcia nie oddają niestety prawdziwego koloru, który jest taki bury, lekko wpadający w zielonkawy. Muszę przyznać, że bardzo poważnie rozważam przemalowanie tej figurki a może nawet dodanie jej rozwianej grzywy i ogona z mohairu. Na pewno na to zasługuje i pewnie dużo zyska w jakiejś ładnej maści.
Po za maścią malowanie jest bardzo dobre. Fajne jest cieniowanie czy przejścia przy odmianach oraz błyszczące oczy z zaznaczonymi białkami. 
Bardzo zdziwiła mnie też zgrabna głowa kobyłki bo moim zdaniem Hess ma kłopot z tą częścią końskiej anatomii i właśnie głowy najbardziej mi przeszkadzają w jego figurkach.
Dla szczególarzy muszę dodać, że klacz nie ma wyrzeźbionych strzałek ani zaznaczonych kasztanów. Na pewno trochę to przeszkadza, ale przecież jest to dość stary mold więc nie wymagajmy zbyt wiele. 
Jedno jest pewne, Patagonia warta jest zakupu i pięknie prezentuje się na półce, a ja teraz myślę skąd wziąć rozmazane tło dobrze oddające dynamikę jej ruchu.

niedziela, 20 października 2013

Mustang z Wildwood Studio. Sprzedany - nie pasował do kolekcji.

Najnowszym moim nabytkiem jest nieco przerobiony Mustang firmy Breyer.
Jest to mold autorstwa Chrisa Hessa, który produkowany był w latach 1961-2010. Mój to prawdopodobnie model z 1999 r. Dun Mustang Stalion o numerze 413399. 
Zmiany dokonane przez Beverly Morgan z Wildwood Studio, polegały na przedłużeniu grzywy, grzywki i ogona, wyrzeźbieniu od nowa kopyt i uszu. Ponadto nieznacznie została poprawiona pierś i ogólny zarys tułowia oraz nie wiem czy dodane, czy tylko poprawione atrybuty męskości. Koń otrzymał maść bułaną z jabłuszkami, pręgą na grzbiecie oraz prążkami na nogach. Na brzuchu jest podpis B.Morgan oraz rok 2013.

Jeśli chodzi o wrażenia, to są różne. Z jednej strony fajna, ciekawa poza, dość dobre malowanie (choć jabłuszka mogły by być lepiej dopracowane), ładna, bardzo naturalna maść ze świetnym cieniowaniem. 
Mogłabym się tylko troszkę przyczepić do oczu, bo choć są żywe i mają piękną bursztynową barwę, to brakuje im trochę wyrazu. Koń patrzy gdzieś tępo w dal zamiast zerkać na to, czego się przestraszył. 
W ogóle głowa jest jego najsłabszą stroną, ale to u Hessa chyba normalne. Jeszcze z boku wygląda dobrze, ale z przodu... katastrofa. Jest jakaś taka za szeroka, nie końska. 
A teraz pora na porcję zdjęć.









Choć nie lubię moldów Hessa i choć ten jest stary i nie najlepszy (OF-a nigdy bym nie kupiła), to muszę uczciwie przyznać, że konisko mi się podoba. Im dłużej na niego patrzę tym bardziej mnie do siebie przekonuje. Moim zdaniem rzeczywiście wygląda jak dziki, wolny koń i to jest jego duży atut. 
Mam już nawet pomysł na dioramę z nim w roli głównej, ale zanim zdobędę wszystkie potrzebne mi materiały, to taka jedna fotka z tłem (niezupełnie pasującym, ale tłem ;) ).




wtorek, 8 października 2013

Tanga Lady - błękitnooka piękność.

Nareszcie jest. Właśnie dotarła do mnie tajemnicza figurka, zapowiadana w poprzednim poście.
Przedstawia ona błękitnooką klacz Paint Horse, maści gniado-srokatej z rzadkim wzorem o nazwie "Medicine Hat". Jest to łata na głowie obejmująca uszy i czoło i przypominająca kapelusz.
Figurka pochodzi ze studia Meg Walker Oryginals ( http://www.megwalker-originals.com/ ), wykonana jest z chińskiej ceramiki w skali traditional ( 8''). Malowanie jest oryginalne, jedyne w swoim rodzaju (OOAK) co zostało potwierdzone stosownym certyfikatem, podpisanym przez autorkę. Klacz otrzymała imię Tanga Lady i została wpisana do specjalnego rejestru. Ale dość gadania, oto ona.


Czyż nie jest słodka?

Muszę przyznać, ze jestem pod jej wielkim urokiem.
Tak wiem, jeśli chodzi o budowę to nie jest tak szczegółowa jak np. Breyery ale myślę, że jest to spowodowane materiałem z jakiego jest zrobiona. Może się nie znam, wydaje mi się jednak, że trudno jest w glazurowanej ceramice wyrzeźbić dokładnie ścięgna czy mięśnie. Na pewno ogólne wrażenie jest bardzo dobre,  klacz ma zachowane proporcje i dobrze zaznaczone cechy rasowe.
Jestem prze szczęśliwa, że udało mi się ją kupić.

sobota, 28 września 2013

Moja stajnia customami stoi.

Koleżanki z Model Horse zauważyły, że moja kolekcja mocno zmierza w kierunku customów, czyli koni przerobionych lub przemalowanych. Muszę przyznać, że rzeczywiście szukam figurek ciekawych, niestandardowych i wyróżniających się ciekawą pozą lub malowaniem. Po za tym wybierając dany model kieruję się po prostu własnym gustem oraz sercem. Tak, tak, jedne figurki łapią za serce inne, choć ładne, nie. Sama niestety nie dysponuję talentem artystycznym, dlatego muszę korzystać z umiejętności innych artystów. Do moich ulubionych (i pozostających w zasięgu możliwości finansowych) należą Deborah Brown, Ela Zarzecka czy Linda R. Elkjer. Jestem szczęśliwą posiadaczką kilku figurek wykonanych przez te artystki oraz kilku wykonanych przez innych nie zawsze znanych z nazwiska.
Do najulubieńszych należą:
Deborah Brown
Klacz i źrebię Shire firmy Collecta oraz klacz Strapless firmy Breyer.


Elżbieta Zarzecka
Ogier Marwari Breyera, ogier Hanowerski i ogier Dartmoor Collecty.


Linda R. Elkjer
Breyer stablemate G2 Appaloosa, przerobiony i przemalowany na charakternego Mustanga.


Warmblood, chips Petera Stonea.

Pozostałe customy w mojej kolekcji to:
Ogier Appaloosa firmy Collecta malowany przez Reginę Albrecht


 Ogier Lipizzanner firmy Collecta przemalowany przez osobę o nicku "knufinke".

Ogier Andaluzyjski, chips Petera Stone'a przemalowany przez nieznanego autora. 
Warmblood jumper, stablemate przemalowany przez Shannon Mayfield.


To już chyba wszystkie. Reszta mojej kolekcji to modele tzw. OF czyli fabryczne, które też bardzo lubię i nadal będę kupować. Teraz jednak z niecierpliwością czekam na kolejnego customa.


poniedziałek, 9 września 2013

Pierwsze (i ostatnie?) Safarzaki.

Z ciekawości skusiłam się na trzy figurki firmy Safari ldt.  Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś gorszego, choć rzeczywiście wykonanie, a zwłaszcza malowanie nie rzuca na kolana.
Konie są dość kanciaste, mają malutkie głowy, dość grube nogi, wyglądają jak pomalowane olejną farbą bez cieniowania, a jednak mają sporo uroku.
Niestety, obawiam się, że podobnie jak Schleichy nie zdobędą mojego serca i był to raczej pojedynczy zakup.

Najładniejsza wg mnie jest klacz Haflinger (159405).



Wałach Quarter Horse (153005)





James on Dancing Bells Set (151105)