niedziela, 25 grudnia 2016

O'Leary's Irish Diamond - udane polowanie.

Polowałam na niego od prawie trzech lat, może niezbyt intensywnie ale konsekwentnie. Owszem, pojawiał się na aukcjach od czasu do czasu (choć rzadko), ale ceny były bardzo wysokie.

(1277) O'Leary's Irish Diamond, bo o nim mowa był produkowany w latach 2009-2012 na moldzie Cleveland Bay autorstwa Karen Y. Gerhardt i jest portretem konia o tym samym imieniu.

Model nie jest może idealny i szczerze przyznaję, że podoba mi się właściwie tylko w tej wersji. Troszkę toporna głowa z długaśnymi uszami i niezbyt ładną częścią, w której łączy się z szyją, tu jest świetnie zamaskowana poprzez dodanie grzywy i grzywki. Również siwa maść i mały kontrast między włosem a szyją daje dobry efekt. W przypadku najnowszego, kasztanowatego Irish Draughta to już tak dobrze nie wygląda, choć zdecydowanie grzywa dodaje mu urody. 

Na pewno ogromnym atutem rzeźby jest piękny, swobodny i bardzo dynamiczny kłus, w którym koń jest ukazany. Patrząc na niego rzeczywiście ma się wrażenie, że się porusza. Po za tym nie wiem jakim cudem, ale autorka stworzyła model, który wygląda dobrze zarówno pod siodłem jak i w zaprzęgu ale jednocześnie pasuje do konia biegnącego sobie swobodnie po łące. Daje to bardzo dużo możliwości miłośnikom fotografowania różnych scenek z modelami w roli głównej. 


O'Learys wygląda na takich fotkach bardzo naturalnie. 
Kolejnym plusem figurki jest wg mnie bardzo dobre odwzorowanie rasy czyli Irlandzkiego konia gorącokrwistego (Irish Draught).  Konia dużego, dość masywnego, który z jednej strony wydaje się być trochę misiowaty i flegmatyczny ale z drugiej emanuje z niego jakaś wewnętrzna siła i sprawność konia sportowego.  Miałam przyjemność jeździć kiedyś na podobnym koniu choć nie tej rasy i wspomnienia te, bardzo miłe powodują, że moje serce jeszcze mocniej bije dla tego modelu. 
Nie mogę nie wspomnieć jeszcze o malowaniu bo i ono, zwłaszcza jak na figurkę OF jest naprawdę dobre. Maść jest piękna, bardzo realistyczna z przyjemnymi dla oka delikatnymi jabłuszkami i nawet kopyta są zrobione dobrze. Mają naturalny kolor jasnego rogu z ciemniejszymi paseczkami a nie są żółte jak w późniejszych modelach firmy Breyer. 

Odkąd zaczęłam na poważnie zbierać końskie figurki, bardzo chciałam zdobyć ten model do swojej kolekcji. Trwało to długo ale warto było czekać. Jak widać cierpliwość, główna cecha każdego kolekcjonera, popłaca i mogę się nareszcie cieszyć, że kłusuje teraz po moich półkach. 
Z okazji zbliżającego się nowego, 2017 roku, życzę wszystkim kolekcjonerom tak udanych "polowań" i wymarzonych modeli. 

3 komentarze:

  1. Lary jest przepięknym modelem. Był pierwszym breyerem jakiego zobaczyłam i zakochałam się od razu... niestety był dla mnie nieosiągalny, więc kupiłam Troopera. Boli mnie ten brak grzywy ale to też ma swój urok :) gratuluję zdobyczy i pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten model jest przrepiękny!
    Chociaż nie mam żadnego trada ( smutek :( ) to ten model bardzo mi się podoba, chyba w każdym malowaniu. Szkoda że w Polsce dostępny jest tylko Trooper... Ostatnio zastanawiałam się czy nie kupić Irisch Draughat ( jak to się pisze?) bo pojawił się na monoceusie. Może wreszcie pozbieram na jakiegoś trada, bo im więcej fotek oglądam, tym bardziej jakiegoś chce mieć.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Cały czas i niezmiennie Ci go zazdroszczę! Jakbyś go kiedyś miała sprzedawać, choć nie życzę Ci tego, to wiesz, kto by chciał kupić ;)

    OdpowiedzUsuń